Czy można czegoś doświadczać, nie wiedząc, że się tego doświadcza? Dysocjacja. Od piątego roku życia "odcinam się" od swojego ciała. Czuję się jakbym wcale go nie miała, ewentualnie odczuwam je jako niezwykle lekkie, nie czuję jego ciężaru, czuję tylko dosyć przyjemne mrowienie i ciepło i taką cudowną lekkość umysłu. Żadnych emocji, żadnych reakcji, coś, co mogę tak trywialnie określić jako bycie w niebycie. Bodźce zewnętrzne albo w ogóle do mnie nie dochodzą, albo są stłumione, jakbym była odgrodzona od świata grubą, dźwiękoszczelną szybą. Tak samo czułam się po benzodiazepinach, dlatego dawały mi tyle komfortu, bo znałam ten stan od dzieciństwa, dawał mi ukojenie. I bardzo długo nie wiedziałam, że jest to dysocjacja, byłam pewna, że to zupełnie normalna reakcja organizmu, że każdy tak ma.
Piszę o tym, bo wczoraj znów tego doświadczyłam, pierwszy raz od roku. Weszłam w ten stan godzinę po silnym ataku prawdopodobnie nerwicy (zawsze istnieje opcja, że był to mały zawał serca, albo atak bólu związany z ewentualnym rakiem płuc) - moją klatkę piersiową przeszył tak silny ból, że aż zgięłam się wpół. Zacisnęło mi się gardło, rozbolały mnie uszy, kark i głowa. Nie trwało to długo, zaledwie kilka sekund, potem przez jakiś czas czułam już tylko delikatny dyskomfort. Chyba delikatny, bo mam wysoki próg bólu, więc ciężko stwierdzić. Może dla innego człowieka byłby to ciężki do zniesienia ból.
Zabawne, kiedy piszę o myślach i emocjach, brzmi to całkiem zgrabnie, ciekawie, a gdy opisuję jakieś wydarzenie - jak ten atak - to nagle wchodzę na poziom dwunastolatki piszącej fanfika o swoim ulubionym aktorze, wiecie, wstałam, poszłam, wyszłam, doszłam, pierdłam. Śmiesznie tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz