Depresja. Dupresja, jak ktoś ją kiedyś nazwał. W sumie pasuje, bo depresja to też ból dupy. I w rozumieniu młodzieżowego slangu, i taki zwykły, fizyczny ból pośladków i odbytu. Odbyt, brzydkie słowo, zakazane słowo, słowne tabu! Ludzie go nie lubią, ludzie się wzdrygają, gdy je słyszą lub czytają. A to słowo jak każde inne, nawet nie wulgarne. Odbyt. Od byt. Od bytu odbyt boli. I od kompulsywnego podcierania też, coś o tym wiem, na ten temat. Takie dodawanie słów na koniec, takie dokładanie właściwie synonimów jest takie w stylu Koterskiego, a ja tak mówiłam, zanim jeszcze zapoznałam się z jego filmografią. Wielkie umysły myślą podobnie, co nie?
Życie naśladuje sztukę, sztuka to opis życia, bóle życia, euforie życia. Gdyby nie było życia, nie byłoby sztuki, bez sztuki nie byłoby życia. Dla mnie przynajmniej. Przynajmniej, a nie bynajmniej. Bynajmniej to nie jest synonim słowa przynajmniej! Do znudzenia powtarzam to swojej matce, a on ciągle tak tego niepoprawnie używa. A śmieje się ze swojej szefowej, co to zamiast jacuzzi mówi dżakuzja. Źdźbło w oku innych widzisz, a belki we własnym nie dostrzegasz, czy jakoś tak.
- Dlaczego się nie witasz?
- Piszę! Piszę, póki mam wenę i pomysł, bo pomysły i wena są ulotne.
- Moje życie jest ulotne!
Co za dramatyzm, co za poza, bo wczoraj ośmieliłam się powiedzieć, że ona nie rozumie mojej choroby, mojego cierpienia! A kto je rozumie? Tylko on. Bo on też cierpi. Inaczej niż ja, ale wie, co z czym, jaki to jest ból. Bo widzisz, depresji nie widać, to nie jest bąbelek na skórze, jątrząca się rana na stopie czy dłoni, nawet nie wysypka (choć czasem i tak się zdarza, pamiętam, jak przez depresję cała chodziłam w czerwonych plamach, z których schodziła skóra). A łatwo nam jest myśleć, że skoro czegoś nie widać, to tego nie ma. Bo ja się uśmiecham, nawet od czasu do czasu się uczeszę, codziennie się myję i wychodzę z łóżka dużo wcześniej niż zwykłam. Ale coś mnie zżera od środka, odbiera mi nadzieję, wysysa całe szczęście, zaburza spojrzenie na przyszłość. W zasadzie znów nie widzę przyszłości, choć jeszcze w marcu była ona wyraźna. Mały domek, piesek, kotek, szynszyla, szczura nie chciałam, bo się boję, on nie chciał królika, bo mu kiedyś królik sikał na głowę. A teraz jest nicość, nic nie ma, zamykam oczy i już tego wszystkiego nie widzę. Umarła ta moja przyszłość, bo umarła nadzieja na to, że kiedyś znów będzie lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz