Zakład stolarski Johnson i Syn mieścił się dwa kilometry od centrum Greatweak, w sąsiedztwie szpitala i niedużego osiedla, które zamieszkiwali w głównej mierze lekarze i pielęgniarki. Prowadziły do niego dwie drogi: główna i leśna. Z tej ostatniej korzystali zagraniczni dostawcy, którzy swoje towary przywozili w środku nocy, zachowując wszelkie środki ostrożności. Ich odbiorcy stanowili jedną trzecią wszystkich klientów Johnsonów. Jednym z nich był Dominic Price - nigdy nie pojawiał się w warsztacie osobiście, w odbiorze wyręczał go najbliższy współpracownik Gary Nottinger. W odróżnieniu od szefa był postawnym mężczyzną o ostrych rysach twarzy i przeszywającym spojrzeniu, budził respekt w każdym, kto na niego spojrzał, nawet w Jamesie Johnosonie, na którym zwykle mało co robiło wrażenie.
Gdy Nottinger przechadzał się pewnym krokiem po zapleczu, Johnny odczuwał silny dyskomfort i rozdrażnienie, czego jednak nie okazywał; kosztowało go to wiele trudu, ale wiedział, że w interesach najważniejsze jest opanowanie. Jako żółtodziób przez swoją wrodzoną porywczość stracił kilku klientów, a co za tym szło, mnóstwo pieniędzy, nie zamierzał po raz kolejny popełnić tego błędu.
- Oto zamówienie pana Price'a. - James wskazał na masywne krzesło, które sięgało mu niemal do szyi. Właściciel firmy produkującej części samochodowe Price Moto lubił otaczać się przedmiotami słusznych rozmiarów, jak każdy kusy milioner z kompleksem Napoleona. - Uzi kaliber dziewięć milimetrów. Broń jest w siedzisku, pełne magazynki w nogach, po dwa w każdej. Siedzisko wystarczy lekko podważyć, nogi wykręcić. Jeśli panowie będą wystarczająco ostrożni, po operacji nie będzie nawet śladu i pan Price zyska godny swych włości mebel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz