środa, 7 lipca 2021

Siedemdziesiąty siódmy

  Przez większość życia uważałam się za zwyczajnego, niczym niewyróżniającego się na tle innych człowieka, jednak często słyszałam, że jestem dziwna, nienormalna. Nie rozumiałam, skąd te opinie, wyglądałam normalnie, zachowywałam się, według mnie, normalnie. Według mnie - kluczowe określenie. Mój umysł nigdy nie był normalny, nie funkcjonował normalnie, jednak ja nie znałam innego stanu, więc dla mnie to było naturalne, normalne. Potem trzech psychiatrów określiło moje zachowanie, moją mowę, mój sposób bycia jako dziwny, ekscentryczny, jeden z nich pokusił się o określenie "niepokojący". Terapeuta też miał podobne wnioski, tylko nie mówił o tym wprost, bo terapeuta nie jest po to, by oceniać, naklejać metki, tylko pomagać zrozumieć samego siebie. Zresztą, nieważne, nie o tym chcę pisać. Brzmię dziś okropnie, zdania są strasznie kulawe, ale tak się właśnie dziś czuję - okropnie i kulawo. 

Próbuję wrócić do meritum, w końcu napisać to, co chciałam napisać, ale nie mogę, głowa mi pulsuje, głowę mam ściśniętą i nie mogę zebrać myśli - za dużo ich jest, zbyt chaotyczne są. Nie napiszę tego porządnie, nie napiszę tego tak, jak mogłabym napisać, gdybym była w lepszym stanie, więc tak ogólnikowo: chodziło mi o to, że trzy lata temu zrozumiałam, że faktycznie jestem człowiekiem specyficznym, dziwnym i teraz już wiem, dlaczego tak ciężko było mi normalnie funkcjonować w moim otoczeniu - moje otoczenie jest do bólu normalne, mają ciasne umysły wypchane pruderyjnymi i purytańskimi normami społecznymi. Nie potrafią wyjrzeć poza schemat tak zwanego normalnego funkcjonowania. Nie rozumieją tego, że ktoś może postrzegać świat inaczej niż oni, może inaczej podchodzić do wielu kwestii, mieć własne zainteresowania wychodzące poza oglądanie meczy czy jazdę na rowerze. Sztuka jest taką dziedziną. W moim otoczeniu bycie artystą, tworzenie, to coś nienormalnego, coś dziwacznego, bezsensownego wręcz. Do dziś pamiętam, jak mój znajomy z klasy z liceum, dziś naprawdę znakomity artysta, powiedział, że zamierza składać papiery na ASP. Nasza wychowawczyni dosłownie go wyśmiała, podobnie jak cała klasa oprócz mnie, ale to, że jedna z dziewuszek zamierzała zająć się zawodowo sportem już było cudowne, wspaniałe i życzymy jak największych sukcesów! Ludzie z mojego otoczenia nie rozumieją sztuki, nie rozumieją tego, że człowiek może mieć w sobie za dużo emocji i musi je na coś przelać, w coś przekuć. Bo tutaj normalnym jest ukrywać emocje, a gdy już uwierają, to zapić je alkoholem. 

Moja twórczość, jak już wiecie, polega na wyrzucaniu z siebie emocji, zwłaszcza tych negatywnych, często przewija się w niej motyw krwi, bo od dziecka miałam omamy związane z krwią. Zdjęcia z krwawiącym nosem to był dla mnie pewien zamysł artystyczny, pewna forma wyrażenia siebie, choć może to brzmieć dziwne. Ktoś pokazał te zdjęcia mojemu wujkowi i już jestem pojebaną psychopatką i jak mi nie wstyd takie zdjęcia wrzucać do internetu. Nie wstyd, bo ja się nie wstydzę swoich emocji, swojej zaburzonej osobowości i swojej sztuki. Jak to mówi moja mama - wstyd to kraść i z dupy spaść. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz