środa, 28 kwietnia 2021

Sześćdziesiąty drugi

  Czy kiedy piszę te posty, to się niepotrzebnie nakręcam? Daję pożywkę swej chorej naturze? Zdrapuję cieniutki strupek i nie daję się zagoić ranie? Ta na dłoni już się zagoiła, jestem ciekawa, kiedy znów się otworzy, bo otworzy się na pewno. Tak myślę. 

Wczoraj wieczorem wypiłam melisę, a gdy pięć godzin później położyłam się do łóżka, natychmiast zasnęłam. I nie płakałam, widząc całujących się ludzi w telewizji. I nie czułam tego okropnego bólu w piersi. Myślę, że warto ją pić codziennie, choć pewnie z czasem się przyzwyczaję i już nie będzie tak koić mojego organizmu. Choć myślę, że tu i tak zadziałał efekt placebo. Nieważne, ważne, że skutek był taki, jakiego pragnęłam. 

I znów awaria internetu, staram się nie denerwować, ale mnie to złości, bo psuje mój porządek dnia. Ostatnio znów nie mam życia poza internetem, bo poza internetem moim życiem był tylko mój związek. Ale to było dobre życie, wspaniałe życie, mimo wszystko. 

Wczoraj powiedział, że jak zwykle spierdolił, ma świadomość tego, że to wszystko to jego wina i to jest świetne, to jest dobre, bo jak człowiek potrafi przyznać się do błędu, to znaczy, że jest człowiekiem, który ma dobrze poukładane w głowie. Ale jego głowa i tak wymaga przemeblowania, trzeba w niej parę rzeczy poprzestawiać i on o tym wie, wie, że musi to zrobić i chce przede wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz