Wyobrażam sobie. Tak wiele sobie wyobrażam i te wyobrażenia generują realne uczucia. Chore, śmieszne, ale tak działa moja głowa, chora głowa, głupia głowa, zaburzona głowa.
Tak łatwo mi przychodzi nienawiść, tak ciężko rozbudzić we mnie miłość. Z taką lekkością snuję czarne scenariusze, a wizja szczęścia przede mną ucieka.
Nie wierzę w szczęście. Już w nic nie wierzę. Robić plany? Po co? Przecież i tak zawsze zdarzy się coś nieprzewidzianego, co je pokrzyżuje.
Nie lubię słowa "pokrzyżuje", kojarzy mi się z ukrzyżowaniem. Ukrzyżowanie zawsze wywoływało we mnie ogromny niepokój, dyskomfort psychiczny i fizyczny. Między innymi dlatego jestem dziś ateistką. To taka jakby trauma z dzieciństwa.
Trauma - temat rzeka. Mogłabym się rozpisywać o niej godzinami. Tworzyć pełne gniewu i smutku elaboraty tylko po co? Coś się zdarzyło, minęło, grzebanie w tym nie ma najmniejszego sensu, skoro już przerobiłam to na terapii. A pisanie postów na bloga to nie terapia, tak to kiedyś postrzegałam, ale to wyłącznie fundowanie sobie chwilowej ulgi, przyklejanie plastra na zainfekowaną ranę. Plastra, który w środku nocy, nie wiadomo kiedy odpadnie, a ta rana będzie tam dalej i dalej się będzie paprzeć. To chyba poprawne słowo, sama już nie wiem, wyniosłam je z domu, a żyję z analfabetami. Mogłabym sprawdzić, ale mi się nie chce. Nie chce mi się nic, nawet żyć. Ale to nic nowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz