niedziela, 11 kwietnia 2021

Czterdziesty ósmy

  Otworzyłam plik z tekstami, które kopiowałam ze strony poświęconej literaturze. Bez nazw, bez autorów, same wycięte z kontekstu fragmenty i znów zapragnęłam pisać, wyrzucić z siebie coś, co brzmiałoby w choć jednym procencie tak dobrze, jak to, co przed chwilą przeczytałam. Misja raczej niemożliwa, nie mam takiego talentu, nie mam takiej lekkości, takiego wyczucia, rytmu i głębi. Nie potrafię tak dobrze operować słowem. Tamte słowa były proste, ale tak zestawione, że zapierały dech, moje proste słowa są do bólu prostackie, nie wiem, od czego to zależy.

Od dwóch godzin czekam na telefon. Milczy. To potrwa kilka minut, albo i kilkadziesiąt sekund, ale to jedyne, co trzyma mnie teraz przy zdrowych zmysłach. Głos nieco wyższy niż głosy, które zwykle sprawiają, że miękną mi kolana, to kocham cię wypowiadane na samym początku, w razie gdyby zabrakło czasu. Szybkie pytania, krótkie odpowiedzi, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, że to przetrwamy. 

Dzisiejszej nocy byłam królową wampirów, na co dzień jestem królową smutku, desperacji, stresu. Nie myślę logicznie, nie myślę jasno. Kieruje mną strach. Złe przeczucia wypełniają mnie od czubka głowy po czubki palców u stóp. Nie ma we mnie żadnej pozytywnej myśli, są tylko tak zwane dobre słowa innych ludzi. Tłuką się po mej głowie, próbują zagrzać miejsce gdzieś pomiędzy zwojami mózgowymi, ale nie potrafią się przebić przez pancerz czarnych wizji. Momentami mam ochotę rozłupać czaszkę i wepchać je tam siłą, ale polałoby się przy tym za dużo krwi.

Krew. Krew ciągle wypływa z mojej lewej dłoni. Ta dłoń nie chce się zagoić, bo w sercu jest wielka rana, a serce nie chce krwawić samo, musi mieć towarzysza. 

Dwie godziny i pięć minut - nadal nic. Ale dziś niedziela, może w niedzielę nie może? Może. Nie wiem. Nie mam pojęcia. 

Minęło dopiero jedenaście dni, przede mną jeszcze sto sześćdziesiąt dziewięć, a mi już brakuje sił. Znów jestem odizolowana, znów sama muszę radzić sobie z samą sobą. Nie mogę opowiadać o swoich koszmarach, nie mogę dzielić się swoimi obawami, nie mogę pocieszać się tym, że za kilka dni znów będę leżeć w czyichś ramionach. Nie mogę nic, co mogłam przez ostatni rok. 

Jestem pusta. Moje serce jest puste, moja głowa jest pusta, moja pochwa jest pusta, moje ramiona są puste, tylko usta czasem czymś zapełniam, ale rzadko, w zasadzie prawie w ogóle. Powinnam więcej jeść, powinnam więcej pić, częściej brać leki, a nie o nich zapominać. Ale jak mam pamiętać o lekach, skoro czasem nie pamiętam, jak się oddycha?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz