Straciłam wenę na pisanie rozwinięć, nie mogłam wykrzesać z siebie dodatkowych słów, nic ponad cosie, ale dziś zmuszam się do tego, bo jak nie będę się zmuszać, to nic nie zrobię (zawsze tak było).
Coś ten, jak zresztą wszystkie, jest bardzo dosłowny, więc każdy, kto go czyta, wie doskonale, o co w nim chodzi. Rozjaśnić mogę tylko kwestię tej głupiej, natrętnej myśli "nigdy więcej się do ciebie nie przytulę" - całe może życie wyglądało tak, że jeśli już spotkało mnie coś dobrego, trwało to bardzo krótko i wszystko zaczynało się sypać i traciłam rzeczy, ludzi, na których mi zależało. Jestem tak przyzwyczajona do tego schematu, że nie potrafię się nie bać, w każdej chwili spodziewam się najgorszego, zawsze z tyłu głowy coś mi krzyczy, że za chwilę to wszystko stracę, że w moje szczęście uderzy armatnia kula i wszystko się rozpadnie. Nie chcę tak myśleć, nie chcę być czarnowidzem, ale bardzo ciężko jest przeciwstawiać się tym myślom. Teraz próbuję to robić, przyjęłam bojową postawę w nadziei, że tym razem się uda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz