Lori stała w kolejce po lody, gdy nagle rozbrzmiała seria przeraźliwych huków. Do lokalu wpadł przerażony mężczyzna, strach zniekształcił mu rysy do tego stopnia, że nikt nie był w stanie określić jego wieku, nawet hipotetycznego.
- Jakiś wariat strzela w sali kinowej! Niech każdy schowa się pod stolik!
Wszyscy w jednej sekundzie padli na podłogę, wszyscy prócz panny Hammond. Kierowana nieznanym dotąd impulsem ruszyła biegiem w stronę wyjścia.
- Dziewczyno, co ty robisz?! Schowaj się! - krzyknął ktoś zza lady.
- Tam jest mój braciszek!
Nie zważając na próbującego ją zatrzymać mężczyznę, pruła przed siebie. Nie przemierzyła nawet połowy dzielącego ją od sal kinowych dystansu, gdy wpadła prosto w rozłożone ramiona jednego z ochroniarzy.
- Muszę tam wejść, tam jest mój braciszek! Ma cztery latka! Poszedł z tatą na bajkę!
- Do której sali? - zapytał dobrze zbudowany mężczyzna, nie wypuszczając rozhisteryzowanej dziewczyny z rąk. Jego kolegom właśnie udało się wyważyć zaryglowane od środka drzwi.
- Pierwszej.
- Przykro mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz