środa, 6 listopada 2019

Rozdział dziesiąty

Lori wypuściła głośno powietrze i zamknęła stojącego na biurku laptopa. Akcja przebiegła zgodnie z planem, Perkins zrobił zdjęcia, nie został przez nikogo przyłapany i wrócił spokojnie do Waszyngtonu, nie czuła jednak radości, przepełniał ją strach, jego monstrualne macki zaciskały się brutalnie na jej żołądku. Nie dość, że Agencja przysłała do Lakecrow dodatkowego człowieka, to jeszcze nawiązała współpracę z Interpolem, wszystko w oparciu o jej przeczucie. A co jeśli było mylne? Już raz wyciągnęła niewłaściwe wnioski i niepotrzebnie zmusiła Hendersona do ujawnienia swojej prawdziwej tożsamości przed lokalną policją. Enrique Martinez okazał się podrzędnym dilerem, płotką tak malutką, że nawet DEA nie mogło go wykorzystać jako informatora. Przez nią akcja Ornitolog mogła posypać się jak domek z kart, wystarczyłaby jedna podsłuchana przez przypadkowego oficera rozmowa. Dla lokalnego policjanta pojawienie się człowieka z Waszyngtonu to wielka rzecz, na pewno nie utrzymałby języka za zębami. Owa nowina prędko doszłaby uszu Larry'ego Harrisa, a co za tym idzie, Jamesa Johnsona. Harold Longman zacząłby szperać i w końcu dokopałby się do niej. Całą akcję trafiłby szlag, a na agentkę spadłby gniew Johnsona. Sama nie wiedziała, co napawało ją większym lękiem - porażka całej drużyny, czy krzywda, jaką z całą pewnością wyrządziłby jej James. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz