Ja ponoć dobrze mam w życiu i wszystko mam, i w ogóle. I śmiech mnie głupi ogarnia. Tylko powodu nie mam, by rozpruwać sobie żyły. Nigdy nie chciałam żył sobie pruć, tak czy inaczej.
I znowu mi ktoś mówi, że jestem do kitu, i znowu nie wyciągam z tego odpowiedniego wniosku. Jestem masochistką.
Duszy niezrozumienie cierpię albo jestem grafomanką. Do tego też dojść nie mogę. Stop! Stop! Koniec tej żałości! Nie! Ran drapanie to szczyt przyjemności tej z rodzaju tych masochistycznych.
Nie chce mi się myć głowy jutro. Żyć mi się nie chce tak ogółem. I wczoraj, i dziś, i pojutrze. Za miesiąc, za tydzień, za rok.
I wszystko wszystkim się układa, i wszystko wali się na łeb. Tylko tynk już się nie sypie. Kolana bolą dalej. Z każdym dniem coraz bardziej. Idzie zima. Dwudziesta szósta. O dwadzieścia jeden za dużo.
Głupia radość grafomana, że coś sobie wystuka. Znaki, znaki, horoskop kazał wypatrywać znaków! Przeznaczenie - kolejne wielkie słowo. Puste w środku, zupełnie jak moja głowa. Puk, puk. Echo, echo. Nikogo nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz