Po śmierci chciałabym się odrodzić jako mucha, by móc wkurwiać ludzi tak bardzo jak oni wkurwiają mnie. Ot, taka głupia myśl, która przyszła mi do głowy podczas oddawania stolca.
Chciałam się wykąpać, ale na górze pralka jest włączona. Gdybym odrodziła się jako mucha, poświęciłabym swoje życie na to, by utopić się w kawie, którą ciotka piłaby na rozbudzenie o czwartej rano przed pójściem do pracy.
Próbuję pisać cosia o reinkarnacji, ale pod oknem wujek z kuzynem wydzierają na siebie gęby. Oni nie potrafią się inaczej komunikować. Wieczne krzyki, wieczne wrzaski, a ja potrzebuję spokoju.
Chciałabym już żyć z nim w naszym malutkim mieszkanku. Jeden pokój w zupełności by nam wystarczył. Łazienka też nie musi być duża, bylebyśmy zmieścili się oboje pod prysznicem - wspólne prysznice to taka piękna tradycja, nawet gdy nie kończą się zbliżeniem. I kuchnia powinna być taka, byśmy mogli razem gotować - łapać spadające jajka, śmiać się z ilości tłuszczu, w której on chciał utopić pierś z kurczaka, całować oparzone palce, mógłby nawet dźgać mnie nożem, tak zupełnie przypadkiem.
I snuję te wizje, choć trochę się boję, że zapeszę, że się nastawię, a potem rozczaruję. Ale muszę, muszę czymś zajmować swoją głowę, by nie płakać z tęsknoty, by nie płakać z bezsilności. A marząc tak sobie na jawie, uśmiecham się, cieszę się, jest mi przyjemnie. Przyjemne jest też wspominanie tych rzeczy, które już się wydarzyły, tych wspólnych chwil, najpiękniejszych w moim życiu. W jego też, bo nigdy wcześniej nie gotował z żadną kobietą, nie oglądał z żadną bajek, nie wydzierał się do starych szlagierów. Dla nas obojgu to wszystko to coś zupełnie nowego i wspominanie tego wszystkiego trzyma nas przy życiu, przy zdrowych zmysłach. Bo musimy żyć, nie wolno nam zwariować do dwudziestego ósmego września. Potem możemy oszaleć razem i naciągać ludzi w sklepach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz