W końcu skończył się ten przeklęty kwiecień. Zostały cztery miesiące. Cztery miesiące to nie pięć miesięcy, tym się pocieszam.
Muszę się jakoś pocieszać, żeby nie zwariować, a czuję, że jestem bliska obłędu. Ale nie mogę oszaleć, muszę zachować trzeźwość umysłu. Potrzebuję trzeźwego umysłu, by zacząć nasze nowe, lepsze życie. Bo powoli znów odzyskuję nadzieję. Przyszłość znów nabiera kształtów. Nie stawiam jej za pewniak, ale z pokorą na nią czekam. Z pokorą i z lekką nutką zniecierpliwienia. Bo przecież on mi cały czas powtarza, że będzie dobrze, że musi być dobrze, a ja mu wierzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz